Miałem z nim ciągłe kłopoty, a mimo to lubiłem tego hardego Ślązaka z Bytomia. On również służył już ponad dwa lata. Nienawidził wojska. W domu musiał zostawić żonę z rocznym dzieckiem. Bal często trafiał do „ancla” - wojskowego aresztu. Z różnych powodów. Zwykle dlatego , że odpyskowywał oficerom. Był „na muszce” szefa sztabu, który jak tylko gdzieś zobaczył Bala, natychmiast się do niego przyczepiał. Na przykład za to, że był nieogolony. Bal miał gęsty, czarny zarost i jeśli nie ogolił się rano, to już w południe wyglądał jak ścigany z rysunku na westernowym liście gończym.
Szef sztabu się przyczepiał, Bal odpyskował i areszt natychmiastowy. Ileż to razy wyciągałem go z aresztu, tłumaczyłem mu czego ma nie robić ! Niby docierało do niego, ale kilka dni później jego nienawiść do wojska i hardy charakter brały górę.
- Bal! Podejdź do mnie! – zawołałem.
Podszedł, lekko się ociągając.
- Bal, co ty, k...wa, znów wyprawiasz? - powiedziałem lekko ściszonym głosem - Nie widzisz, co się dzieje, co mówił Jaruzelski? Pomyśl, chłopie, masz rodzinę i po tym wszystkim będziesz jej potrzebny! Teraz musisz trzymać mordę w kubeł! Obserwuj, co się dzieje, i myśl, chłopie! Nie gadaj! Jeśli będziesz musiał w jakiejś sytuacji coś zrobić, to zrób to, ale nie gadaj o tym głośno! Zapamiętaj sobie jedno mądre przysłowie: „Pamiętaj, aby ci język głowy nie uciął”. Myśl o swojej rodzinie! Zrozumiałeś?!
- W porządku - odpowiedział lekko skruszonym głosem. - Dziękuję panie podchorąży.
Chyba coś do niego dotarło. Tylko na jak długo? - pomyślałem z niepokojem.
Mijają kolejne minuty. Brak nowych rozkazów ze sztabu. Jest mroźno, więc grzejemy się, siedząc w szoferkach.
Minęła już siódma rano, a „kota” Gacka ciągle nie ma. Za to ze sztabu przychodzą do parku maszyn dowódcy kompanii i major Guzek.
- Podchorąży Ostrowski przyjdzie za chwilę ze sztabu i przejmie dowództwo nad plutonem. Wy, podchorąży - zwrócił się do mnie major Guzek – nie wyjeżdżacie z plutonem. Pozostaniecie w jednostce, bo ktoś musi mieć pieczę nad magazynem chemicznym. Klucze od magazynu są w sztabie. Pułk za chwilę opuści koszary, a wy, podchorąży udacie się teraz na bramę główną i przejmiecie dowództwo na biurze przepustek.
Park maszyn wypełniają odgłosy odpalanych kolejno silników, a Gacka ciągle nie ma! „Mleko (nomen omen z powodu młodego „kota”) musi się wylać”.
Nie mogę już kryć jego nieobecności.
- Panie majorze - zwracam się do majora Guzka, próbując przekrzyczeć ryk czołgowych silników – melduję, że brakuje mi jednego żołnierza. Szeregowy Gacek poszedł w nocy na „lewiznę” do domu i jeszcze nie wrócił.
- Co?!!! – ryknął Guzek i podskoczył, jakby go szerszeń dziabnął w tyłek… i w tym momencie zza budynku dyżurnego parku maszyn wyłonił się Gacek.
- Nie dosyć, że mamlas, to jeszcze pechowiec - pomyślałem, ciągle wściekły na Gacka, ale już i tak z wielką ulgą - Przecież wystarczyło, żeby wrócił kilka minut wcześniej, a najwyżej „zmyłbym mu głowę” i byłoby po sprawie. A teraz …
- Gacek, ty ofermo !!! - ryknął w jego kierunku Guzek - natychmiast wsiadaj do wozu, zanim Ci dupę skopię! Po dotarciu pułku do nowej dyslokacji staniesz przed sądem polowym.
Słowa majora Guzka zabrzmiały groźnie. W odróżnieniu od przestraszonego i pełnego obaw porucznika, z którym kilka godzin temu rozmawiałem w sztabie, Guzek sprawiał wrażenie jakby po ogłoszeniu stanu wojennego złapał „wiatr w żagle”. A może to tylko dobre maskowanie takiego samego strachu i obaw?
Zgodnie z rozkazem majora Guzka szybkim krokiem poszedłem do biura przepustek przy głównej bramie koszar. Kiedy tam doszedłem, pierwsze pojazdy wyjeżdżały już przez bramę. Szybko przejąłem służbę dyżurnego dowódcy biura przepustek od innego podchorążego. Było około ósmej. Do wejścia na teren koszar podchodziły już pierwsze osoby, aby tak jak w każdą niedzielę wejść na teren koszar i odwiedzić swoich synów lub kolegów.
Większość z nich była zaskoczona i zszokowana.
- Co się dzieje? - zapytał jeden z cywilów.
- W nocy ogłoszono stan wojenny – odpowiedziałem. - Dziś nie będzie odwiedzin. Prawie cały pułk wyjeżdża gdzieś na Śląsk.
- Jezus, Maria! A jak długo to potrwa? - zapytała jedna z kobiet. Pewnie matka któregoś z żołnierzy.
- Nie wiem – odpowiedziałem. - Tego nikt nie wie…
Przez moment sam przeraziłem się swoją odpowiedzią. Uświadomiłem sobie, że to przecież może trwać nawet kilka, czy kilkanaście miesięcy. Za kilka dni miałem wyjść „do cywila” i Święta Bożego Narodzenia miałem już spędzić z rodziną. Teraz mogę o tym tylko pomarzyć. Jeszcze nigdy nie obchodziłem Bożego Narodzenia z dala od rodziny…
- Jarek! - głośny okrzyk jednej z kobiet, stojących przed bramą, przerwał moje myśli.
- Jarek!!! - krzyknęła jeszcze raz, nerwowo machając ręką w kierunku wyjeżdżającego z bramy czołgu.
Czołg na środku drogi, ze zgrzytem gąsienic, wykonał zwrot o 90 stopni w lewo, a stojący we włazie wieżyczki kapral, dowódca czołgu, odwrócił się w kierunku wejścia do koszar i, jakby zaskoczony, szukał przez moment wzrokiem osoby, która wykrzyczała jego imię.
- Mamo!!! – znalazł ją wzrokiem i w odpowiedzi zamachał ręką.
Matka i syn trwali tak przez chwilę, każde z uniesioną w górze ręką. Oboje wpatrywali się w siebie, jakby chcieli chociaż przez chwilę móc „objąć” się tym wzrokiem.
cdn.
Napisz komentarz
Komentarze