W dniu ogłoszenia stanu wojennego przebywałem… w koszarach wojskowych w Opolu.
Na początku października 1980 roku, jako „świeżo upieczony inżynier”, rozpocząłem pracę
w Zakładach Chemicznych Krywałd ERG w Knurowie na stanowisku mistrza produkcji. Sześć tygodni później wraz z żoną i 7-miesięcznym synkiem wprowadzałem się do służbowego, zakładowego M-4 w nowiutkim bloku na osiedlu Pawlikowskiego w Żorach. Najdłuższy blok, przy najdłuższej osiedlowej asfaltowej ulicy. Wokół bloków żółta pustynia z gliniastego błota. Mieszkańcy tego osiedla byli rozpoznawani w każdej dzielnicy miasta… po zabłoconych butach.
Radość z nowego mieszkania trwała krótko. Kilkanaście dni później otrzymałem list z czerwoną pieczątką w górnym rogu koperty: Wojskowa Komenda Uzupełnień. W środku koperty wezwanie do stawienia się 03 stycznia 1981 w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Chemicznych na Montelupich w Krakowie. Miałem tam trzy miesiące intensywnego szkolenia, a potem przydział dla sierżanta podchorążego rezerwy na zastępcę dowódcy plutonu chemicznego w pułku czołgów na Niemodlińskiej w Opolu.
W sobotę, 12 grudnia 1981, pełniłem w opolskiej jednostce służbę dyżurnego dowódcy biura przepustek. Zaplanowałem, że wieczorem tego dnia będę w domu z żoną i synkiem. Jako podchorąży rezerwy miałem możliwość codziennego, popołudniowego wychodzenia poza jednostkę, czyli „na garnizon”, tj. tylko na teren miasta Opola. Podchorążowie mogli wychodzić „w cywilkach”. Teoretycznie powinniśmy wracać na noc do koszar, ale w niedzielę rano znów mogliśmy wyjść. Chyba że akurat wypadała służba, a w takim przypadku – przymusowy pobyt w koszarach. Nasze wyjścia „na garnizon” nie były ewidencjonowane, tak jak i powroty z przepustek na nocleg w koszarach. Wychodząc „w cywilkach”, mogliśmy więc swobodnie wsiąść do pociągu i pojechać na całą dobę do domu, nie rzucając się w oczy, spacerującym służbowo po peronach dworca kolejowego, żandarmom WSW.
W tę sobotę wyjątkowo długo trwała wieczorna odprawa służb. Z biura przepustek obserwowałem stojący kilkadziesiąt metrów dalej, na kilkustopniowym mrozie i w śniegu, dwuszereg żołnierzy, wśród których stał mój zmiennik. Nerwowo kontrolowałem poruszające się wskazówki zegarka.
Kolejne minuty upływały, a oni ciągle stali przed prowadzącym odprawę dyżurnym oficerem jednostki. Nie zdążę już na pociąg – pomyślałem. – Muszę odłożyć wyjazd do jutra rana.
Godzinę później wszyscy obecni w jednostce podchorążowie (a było nas razem z podchorążymi z kompanii chemicznej około czterdziestu) zjawili się w naszej stołówce na kolacji. Przechodząc przez jadalnię żołnierzy służby zasadniczej, widzieliśmy, jak nasi podwładni jedli grzaną kiełbasę. Czuliśmy jej zapach, a w wyobraźni widzieliśmy ją na naszych talerzach. Grzana kiełbasa ! Mniam!
Ale w jadalni podchorążych czekał na nas jedynie suchy chleb, herbata „Ulung” i mała łyżka twarogu.
- Co to? Żarty?! Na dworze mróz jak cholera, a my mamy tym się najeść?! – krzyknął jeden
z nas.
Chwila burzliwej dyskusji… i wszystkie talerze z nienaruszonym twarogiem odstawiliśmy
z powrotem na ladę kuchni.
Bunt!
Trzy kwadranse później na korytarzach kompanii zabrzmiały okrzyki dyżurnych podoficerów.
- Wszyscy podchorążowie mają zameldować się natychmiast w jadalni podchorążych!
W drodze do stołówki dowiadujemy się, że do jednostki przyjechał dowódca pułku, oficer polityczny i dowódca kompanii zaopatrzenia.
- Będzie draka…
Wszyscy trzej czekali już na nas w jadalni. Szczupły brunet, major - dowódca pułku - miał marsową minę, która mówiła wszystko. W ciszy czekaliśmy jeszcze kilka minut aż wszyscy podchorążowie dojdą do jadalni.
- Nie sądziłem, podchorążowie, że wy, w takiej sytuacji, jaka jest teraz, możecie zachowywać się tak nieodpowiedzialnie! – powiedział major stanowczym i tylko lekko podniesionym głosem.
- A jaka jest sytuacja? - kontynuował major. - Powiem krótko: dziś po południu przyjechała do jednostki ciężarówka z przyczepą. Na ciężarówce jest kilka ton worków wypełnionych piaskiem, zaś na przyczepie kilka ton zwojów drutu kolczastego i pułapek „mało widocznych”. Widzieliście zapewne, że pułapki „mało widoczne” rozciągnięte już zostały wewnątrz jednostki, wzdłuż wszystkich płotów. Nie muszę zatem mówić, jak poważna jest sytuacja. Jeśli zaś chodzi o dzisiejszą waszą kolację, to dałem rozkaz dowódcy kompanii zaopatrzenia, aby wydać wam po kawałku kiełbasy z puli żołnierzy służby zasadniczej. Sprawę wydania tak małej porcji twarogu zbadam w poniedziałek. To wszystko.
Spojrzeliśmy po sobie. Wymieniliśmy szeptem kilka zdań.
- Panie majorze - zacząłem - nie jest naszym zamiarem żywienie się kosztem żołnierzy. Nie zjedliśmy kolacji, aby zaprotestować przeciwko tak marnej porcji, jaką nam dziś podano. Jeśli Pan major mówi, że wyjaśni w poniedziałek, jak do tego doszło, to każdy z nas ma kilka paczek sucharów, więc zjemy je dziś zamiast kolacji.
- Rozumiem - odpowiedział major. - wracajcie do swoich pododdziałów.
Wieczorem jak zwykle słuchaliśmy Radia Wolna Europa z uszami „przyklejonymi” do głośników małych odbiorników tranzystorowych. W Warszawie trwają obrady „Solidarności”. Związkowe „jastrzębie” zmierzają do kolejnego strajku generalnego, połączonego ze „zlotem gwiaździstym” w Warszawie.
Wałęsa próbuje studzić nastroje, ale stopniowo ustępuje pod presją „jastrzębi”. Chyba rzeczywiście nie jest dobrze. Po kolejnym strajku znów półki w sklepach będą świecić pustkami. Atmosfera w kraju napięta do granic. Rząd Jaruzelskiego przyparty strajkami do ściany.
cdn.
Napisz komentarz
Komentarze