Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Duzy baner w nagłówku
sobota, 26 kwietnia 2025 06:17

Stan wojenny oczami podchorążego rezerwy. IV

/Wszystkie opisane wydarzenia i sytuacje są prawdziwe. Zapamiętałem je bardzo dokładnie i to zarówno dialogi, jak i prawie „filmowe” obrazy miejsc i osób. Imiona i nazwiska osób zostały zmienione, ale te prawdziwe pamiętam do dzisiaj… Jacek Pruchnicki./ Cz.4
Stan wojenny oczami podchorążego rezerwy. IV

Autor: archiwum IPN

Źródło: Archiwum IPN

Czołg oddalał się i w pewnym momencie Jarek znów zwrócił się w kierunku jazdy. Lewą ręka chwycił klapę włazu, a prawą, zwiniętą w pięść, uderzył w krawędź klapy. Pochylił się i wsparł na niej głowę. Widziałem jeszcze przez chwilę jego postać, wstrząsaną spazmami płaczu. Mama Jarka odwróciła się wtedy w kierunku stojącego obok mężczyzny, wtuliła głowę w klapy jego płaszcza i oboje, obejmując się wzajemnie, zaczęli głośno płakać.


Tę scenę odtwarzałem w pamięci dziesiątki razy przez wszystkie następne dni, tygodnie i lata, dzielące mnie od tamtego dnia. I zawsze wracam pamięcią do tych kilku sekund mojego życia, kiedy tylko słyszę słowa „stan wojenny”.


Jeszcze przez kilkanaście minut kawalkada pojazdów opuszczała koszary. Ryk czołgowych silników i metaliczny zgrzyt gąsienic uniemożliwiały jakąkolwiek rozmowę.

Podszedłem później do ciągle stojących przed wejściem do koszar rodziców Jarka. Rozmawiałem z Nimi przez chwilę. Nie widzieli syna przez kilka tygodni, bo jego mama chorowała ostatnimi czasy. Tego dnia przyjechali rano, chcąc zrobić Jarkowi

miłą niespodziankę. WRON-a zrobiła w nocy niespodziankę wszystkim…


Nie zdążyliśmy jeszcze zamknąć bramy koszar, kiedy podjechała i zatrzymała się przed nią taksówka z opolską rejestracją. Wysiadł z niej kapitan, były szef sztabu, ubrany w polowy mundur. Ten sam szef sztabu, który tak często „brał na celownik” szeregowego Bala. Kilka tygodni wcześniej został przeniesiony z naszego pułku do jakiejś jednostki w Brzegu. Wysiadł z taksówki i podszedł do mnie.

- Podchorąży! Wczoraj zostawiłem w dyżurce parku maszynowego mój nowy akumulator do samochodu. Muszę go odebrać, bo na starym akumulatorze mogę nie dojechać do Brzegu.

- Proszę - odpowiedziałem przyzwalająco.

Sądziłem, że major pójdzie do parku maszyn, ale ten wsiadł do taksówki, która wjechał na teren koszar i pojechała dalej do parku maszyn.

Całą tę scenę obserwował ze schodów budynku sztabu major Guzek, który z niewiadomych powodów pozostał jednak w jednostce. Szybko pokonał kilkadziesiąt metrów, dzielące sztab od biura przepustek.

- Co to jest , podchorąży?! Dlaczego wpuścił pan taksówkę na teren jednostki!

Opowiedziałem mu całą rozmowę z kapitanem. Powiedziałem, że sam byłem mocno zaskoczony, gdy kapitan zdecydował się wjechać taksówką na teren koszar.

- To złamanie regulaminu. Uważajcie, podchorąży, bo wiecie, że za złamanie regulaminu jest kara od dwóch lat do kary śmierci?

Odwrócił się na pięcie i poszedł do sztabu.

Jakoś niespecjalnie przejąłem się słowami majora. Były szef sztabu nie był zbyt lubiany w naszym pułku, również przez „zawodowców”. Major Guzek chyba miał z nim „na pieńku” i teraz miał doskonałą okazję, by mu odgryźć się w ramach starych porachunków. Mógł przecież poczekać na kapitana, gdy ten będzie wyjeżdżał z koszar. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobił, ale czułem, że groźnie brzmiące słowa majora Guzka były tylko sposobem na

wyładowanie jego złości wobec kapitana.

 

Rodzice i znajomi żołnierzy powoli zaczynali się rozchodzić.

Do wieczora nie wydarzyło się już nic szczególnego. Tylko ktoś przyniósł wiadomość, że kilkaset metrów od bramy koszar stoi transporter opancerzony dowódcy kompanii łączności naszego pułku. Najważniejszy pojazd tej kompanii, serce łączności całego pułku, zepsuł się i nie mógł kontynuować dalszej jazdy! Ekipa z kompanii remontowej naprawiała go przez kilka godzin.


Wieczorem na biurze przepustek zmienił mnie jakiś podoficer.

W koszarach pozostało kilkudziesięciu żołnierzy służby zasadniczej i około dziesięciu podchorążych rezerwy. Cała ta „pozostałość” pułku przeniosła się na jeden poziom (kompanię) jednego z koszarowych budynków, a jej dowódcą został podporucznik Kowalski, człowiek około czterdziestki, podoficer z tzw. awansu społecznego. Porucznik Kowalski przez wiele lat był chorążym, a w naszym pułku był dowódcą kompanii remontowej. Nigdy nie skończył wyższej szkoły oficerskiej. Kiedyś jednak była taka akcja w wojsku i grupę wieloletnich, zasłużonych chorążych rozkazem Ministra Obrony Narodowej awansowano na najniższy stopień oficera młodszego. Podobnie jak inni oficerowie „z awansu społecznego”, zgodnie z zasadami tegoż awansu, nie miał już jednak szans na otrzymanie przed emeryturą kolejnych „gwiazdek”.

Porucznik Kowalski ogłosił na godzinę 21:00 zbiórkę całej „pozostałości”. Na korytarzu stanęliśmy wszyscy punktualnie, ustawieni w dwuszeregu, podchorążowie po lewej stronie, służba zasadnicza po prawej. Porucznik Kowalski miał przekazać informacje o planie działań „pozostałości” i harmonogram pełnienia służb przez poszczególnych żołnierzy i podchorążych.

- Jak zapewne wiecie – zaczął Kowalski – działacze „Solidarności” zostali eksiternowani …

W tym momencie, stojący obok mnie podchorąży Ryszard Królik spokojnym ruchem sięgnął do zewnętrznej, górnej kieszeni munduru, wyjął z niej notesik wielkości szkolnego dzienniczka i długopisem dopisał do swojej listy kolejny cytat: „działacze „Solidarności” zostali eksternowani”.

Tak się bowiem składało, że Rysiek od kilku miesięcy pełnił służbę w kompanii porucznika Kowalskiego. Ponieważ zauważył, że porucznik Kowalski często popełnia językowe lapsusy, postanowił uwieczniać je w specjalnie do tego celu zakupionym notesiku. Miał już tego kilka stron. Kiedy niedawno słuchałem lapsusów Violi, jednej z bohaterek serialu „Brzydula”, to miałem wrażenie, że gdzieś już to słyszałem. Może to były cytaty z notesika Ryśka Królika?


Po odprawie prowadzonej przez porucznika Kowalskiego udaliśmy się do swoich pokoi. Cała grupa podchorążych wtłoczona została do jednego, niewielkiego pokoju. Łóżka stały w dwóch rzędach, w każdym rzędzie ”łóżko obok łóżka”. Przejście było tylko środkiem pokoju. W zimnym pokoju prześcieradła złapały wilgoć z wydychanego powietrza. Wszyscy zdecydowaliśmy, że w takiej sytuacji będzie lepiej spać pod kocami w polowych

mundurach i w skarpetach. Nie narzekaliśmy. Mieliśmy świadomość, że nasi koledzy w terenie mają prawdopodobnie znacznie gorsze warunki.


Po kilku dniach zjawił się w jednostce starszy szeregowy Świątek, kierowca z naszego plutonu. Razem z jednym z podoficerów przyjechał ciężarówką, aby z magazynu dywizyjnego pobrać „ślepaki” do czołgów. Wojskowi stratedzy doszli bowiem do wniosku, że ostre ładunki czołgowe nie będą raczej używane, a do ewentualnych „działań psychologicznych” będą bardziej przydatne czołgowe „ślepaki”. Aby zrobić trochę huku, można strzelać z karabinów ostrymi nabojami w powietrze, ale strzelanie z czołgowego działa w powietrze, aby zrobić „duży huk”, nie jest możliwe bez zrobienia gdzieś „dużej dziury”.


Świątek wpadł do nas tylko na kilka minut i szybko zdał relację. Po wyjeździe z Opola na miejsce, gdzieś w okolice kościoła w Rudzie Śląskiej, dotarli dopiero po południu. W drodze często zatrzymywali się, bo w kolumnie pojazdów ciągle się coś psuło. Zakwaterowani zostali w jakiejś szkole. Zaraz potem dowódca pułku zrobił odprawę dowódców pododdziałów. Major, zwykle opanowany, tym razem wrzeszczał na oficerów, że słychać było na korytarzu.

- Co z was za wojsko! To jest kompromitacja! Łączność „siadła” jeszcze w Opolu! Szpica pułku, czyli kompania rozpoznawcza, dotarła na miejsce w połowie składu! Kilka czołgów trzeba było holować! I tylko w całości i bez przygód dotarł na miejsce najmniej ważny pododdział - pluton chemiczny - dowodzony nie przez zawodową kadrę, lecz przez

podchorążych rezerwy! Wy, zawodowi oficerowie, powinniście się ze wstydu pod ziemię zapaść!!!

Po tej relacji szeregowego Świątka „przybiliśmy sobie piątkę”.


Kilka tygodni później pułk wrócił do koszar. Sprawa „lewizny” Gacka rozeszła się po kościach i żołnierz nie poniósł żadnej kary. Major Guzek w ostatniej chwili został przecież wycofany z wyjazdu i pozostał w koszarach. A tylko on jeden z kadry zawodowej wiedział o wyskoku Gacka. Po powrocie do koszar w Opolu nikt już nie wracał do tej sprawy. Major Guzek udawał, że zapomniał o wszystkim. Zresztą „sierściuch” Gacek też się zmienił przez te

kilka tygodni. Na „wojnie” panowała inna atmosfera niż w koszarach czy na poligonie. To już nie była tylko „zabawa w wojsko”. Tam musieli się wzajemnie wspierać, trochę jak muszkieterowie: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Z Gacka - młodego, trochę zagubionego chłopaka – wyrósł mężczyzna. Może tylko czasem trochę nieporadny.

Żory, 2013-12-10.
Znaczne fragmenty tego opowiadania zostały umieszczone w książce Igora Rakowskiego- Kłosa „Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981 r.”, wydanej w 2021 roku przez Wydawnictwo ZNAK.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze